Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/217

Ta strona została przepisana.

O ja nieszczęsna! — Kędy się zjawię,
błądzą mężowie w złości, w niesławie;
bo takie we mnie zgubne wyroki,
iż mężnych pchają w pomrok głęboki.
Tak idą za mną od urodzenia
rabunki, zbrodnie i uwodzenia;
po wszystkie lata na wszystkie strony —
bohaterowie, bogi, demony
muszą się swarzyć. Z mego kochania
jeno zło snują i zamieszania.
I tak się wszystkich przekleństwem staję
i jeno nędzę nędzy przydaję.
Oczarowany, stałeś bezwładnie —
włos ci strażniku z głowy nie spadnie.

FAUST

Ze zdumieniem, królowo, patrzę i niegniewnie
na rannego i ciebie co trafiasz tak pewnie.
Widzę łuk, który wysłał tak niechybne groty,
z których jednym ten trafion! A strzał tych przeloty
migają — we mnie mierzą! W uskrzydlonym gwarze
lecą ponad basztami, poprzez krenelaże.
I czemże teraz jestem? Bunt rzuciłaś w sługi,
już i mury niepewne, zluźnilaś kolczugi.
Obawiam się, że wojsko, by uniknąć klęski —
niezwyciężonej pani podda się — zwycięskiej!
Cóż uczynię? — Już chyba przed twą królewskością
złożę to, co niebacznie zwałem był własnością —
i siebie! U twych kolan hołd złożę potędze
twej i wierność potwierdzę w wieczystej przysiędze.

LINCEUSZ
(wraca ze skrzynią)
(za nim niosą słudzy skrzyń sporo)

Znów mnie, królowo, do stóp twych żenie,
do ócz, co słońcem się złocą!