Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/218

Ta strona została przepisana.

Bogacz o jedno żebrze spojrzenie,
nędzny, lecz możny twą mocą.

Czemże dziś jestem? Czem wczoraj byłem?
Nacóż me oczy sokole?
Spojrzałem na cię, wzrok mój straciłem
i sprawność czynu i wolę.

Przyszliśmy z wschodu, w walnej potrzebie
prąc ku zachodnim wyrajom;
naród nasz liczny, jak gwiazdy w niebie,
pierwsi ostatnich nie znają.

Padł pierwszy szereg, już wstawał wtóry,
trzeci na pomoc wraz bieży;
wzmożeni sobą lecim jak chmury,
któż padłych liczy żołnierzy!

Jak burza mkniemy błyskaniem krwawem,
grodem i borem i łanem,
gdzie dziś mój jeno rozkaz był prawem,
jutro kto inny jest panem.

Zagon szeroki! Zwycięskie szlaki!
Czas krótki na pohulanki!
Ten wołów stada, tamten rumaki,
ów najpiękniejsze kradł branki.

Lecz ja wśród znojnych, rycerskich biegów,
najrzadsze zbierałem wiano;
te wszystkie łupy moich kolegów,
to dla mnie omłot i siano.

Chytry na skarbów lśniące pożytki,
jak sowa szukałem wśród cieni —
wlot odkrywałem skrzynie i skrytki
i tajemnice kieszeni.

Rychło wbród miałem drogich kamieni,
klejnotów cennych, złotości —: