na stu pagórach falistej przestrzeni
pasą się w dzwonków rozdzwonieniu owce.
Rozważnie, wolno idą trzody w rzędzie,
nad przepaściami przez zbocza urwiste —
schron przyładzony dla wszystkich i wszędzie:
w sto grot się sklepią ściany gór skaliste.
Pan je tam strzeże; nimfy wód ochocze
rzeźwiący chłodem zamieszkują parów —
drzewa z tęsknotą w błękitne przeźrocze
prężą ramiona rozchwianych konarów.
Puszcze prastare! Głuche dębów bory
stoją jak hufy z dumą i protestem!
Sokiem słodzistym spęczniałe jawory
łagodnie szumią na wietrze szelestem.
W leśnych podcieniach, w zielonej pomroce
rodzą wymiona białe, ciepłe mleko;
zasobne łęgi podają owoce,
a dziuple grają złotych pszczół pasieką.
Błogość tu mieszka w urodzie weselnej,
uśmiech na wargach, uśmiech w oczach lśni —
nikt tu nie cierpi, nikt nie jest śmiertelny,
w zdrowiu radosne lud przeżywa dni.
Urocze chłopię dojrzewa świetlanie,
już się ojcowski w nim słoneczni cud;
w podziwie sercu zadajesz pytanie:
czyli to ludzi, czyli bogów ród?
Ponoć Apollo, jak klechda powiada,
pośród pasterzy żył pięknych jak on!
bo gdzie przyroda nieskalanie włada —
wszechświat ma zgodny, harmonijny ton!
Więc społem nas krajobraz ten zachwyca,
ostaw za sobą, miła, przeszłość wszelką;