Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/230

Ta strona została przepisana.
CHÓR

— jakto? tutaj?

FORKJADA

W samotności!
Tylko mnie ze służby całej przywołali, bo ufności
byłam godna; w kornej czci stałam na boku; aż w momencie
pewnym poszłam zioła zbierać na czary i na zaklęcie;
miłość żąda samotności.

CHÓR

Mówisz, jakby w tych grotach całe światy właśnie
były: lądy i łąki, stawy, rzeki! — Baśnie!

FORKJADA

Oczywiście, niewierni! W tej bezbrzeżnej dali
podwórze przy podwórzu i sala przy sali.
Raz szłam cichcem galerją pośród kolumn cieni,
aż tu pogłosy śmiechu zadzwonią w przestrzeni —
patrzę —: aż-ci to chłopczyk miły, cale gładki
z ojcowych kolan skacze na kolana matki.
Uściski, przymilania przekornej miłości,
przeplatają się z śmiechem prawdziwej radości.
Nagus, geniusz bez skrzydeł, Faun bez zwierzęcości,
skacze po pawimencie w wiewiórczej zwinności,
podłoga go odrzuca, podbija — a mały
po drugim, trzecim skoku już sięga powały.
Matka zstrachana woła: „drogą dookolną
wkoło komnaty biegaj, lecz latać nie wolno!“
Ojciec roztropny mówi: „ziemia, jak odskocznia
skok twój w loty zamienia i wraz podobłocznia;
dotknijże stopą ziemi, jak Anteusz drugi,
poczujesz w krew płynące przemożne sił strugi“.
A nasz chłopaczek skacze, jak piłka pomyka
po skałach, turniach — ledwo stopą skał dotyka.