My, w tle przestworzy zbłękitnionych, u turni ściany gładkiej,
cichym wiewem kołysane — mgieł i świateł czujne swatki —
gór słuchamy! — Czy dźwięk fletni, czyli orłów gniewna zwada,
czy krzyk Pana przeraźliwy — głos nasz echem odpowiada.
Gdy bór szumi — my szumimy! Grzmi — odkrzykujemy grzmotem
i walimy w wierchów ściany dziesięćkrotnie burzy młotem.
My, siostry zwinne i płoche — płyńmy w rzek lśniące przeźrocza!
wabią nas dale błękitne i olesione gór zbocza.
Coraz warciej, coraz głębiej, w meandrycznym pląsie wody
syćmy sobą łąki, niwy i osiedla i ogrody;
a topole nadwiślańskie niechaj nad brzegami rosną,
niechaj znaczą szlak, niech patrzą w żwawych nurtów grę radosną!
Dążcie wedle waszej woli, siostry nasze, latawice —
my krążymy zwiewnym pląsem, kędy w słońcu lśnią winnice.
Tam z dnia na dzień serca cieszy żmudna praca, trud winiarza,
co w pilności miłującej z niepewności wiarę stwarza;
kopie, miali, wiąże, prości, tnie, przycina wciąż, bez końca.
Modli się do wszystkich bogów — najmocniej do boga słońca.
A ladaco Bachus gnuśny mało wzrusza się trudami
sługi swego; — leży w cieniu, pogziwając się z Faunami,