Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/247

Ta strona została przepisana.

w wiecznym półśnie i zawianiu; bo już jego dba drużyna,
by w piwnicach w zacnym chłodku nie zabrakło w dzbanach wina.
Lecz bogowie nie próżnują; Heljos sam się żwawo zwija,
winne grona wietrzy, rosi, złotym żarem opowija;
kędy winiarz skrzętnie baczył, plon stokrotny daje praca —
ruch się wszczyna na dojrzeniu, każdy krzew się gnie i zzłaca.
Skrzypią kosze, dzwonią wiadra — lud się krząta, śpieszy, ładzi,
zbiera grona, w znojnym trudzie znosi do ogromnej kadzi;
tam jagody ciepłe, wonne naciepane w beczek mroczy
bezlitośnie zgniata, spienia i na miazgę mięsi, tłoczy.
Aż tu zewsząd brzmi muzyka, koiły, fletnie i cymbały —
już z misterjów się wyłania Dyoniza krąg wspaniały.
Idzie orszak kozłonogów, kozionóżek, chybotliwy,
a pośrodku — zatkaj uszy! — kłapoucha ryk chrapliwy.
I już wszystko pomierzwione! Wstyd do kąta! Wkoło drepce
nóg i kopyt, racic rzesza —;— każdy cmoka, siorpie, chłepce;
pcha się zgraja, ręce pręży, bełkotliwie woła: wina!
Czasem się ktoś opamięta — alić rychło tumult wszczyna
i na umór pije dalej, aż się zwali z nóg pijany!
Na moszcz miejsce! Na moszcz miejsce! Trza wypróżnić stare dzbany!

(zasłona spada)
(na proscenjum Forkjada prostuje się, olbrzymieje)
(zstępuje z koturnów)
(zdejmuje maskę i zasłonę)
(poznajemy Mefistofelesa)
(jeśli potrzeba z całą gotowością wypowie objaśniający epilog)