załkasz — zakryjesz wraz oczy,
jak przed upiornem widziadłem,
bo oto zło za złem kroczy
pod nieba sklepieniem wybladłem.
Tu — w domy zakrada się złodziej,
ówdzie znów — raptus puellæ
i gorzej — niewiasty uwodzi
nikczemnik jawno i śmiele;
i grzech co o pomstę woła! —
tam — świętokradca z kościoła
wynosi krzyże, monstrancje
i bezkarnością się puszy! —
owóż sędziowskie instancje
trwogę i lęk mają w duszy;
próżno do sądu kołata
skrzywdzony, cóż, sędzia siedzi,
lecz drży — bo oto dolata
pogróżka mściwej gawiedzi.
Ten się do skarbów dobiera
kto na współwinnym się wspiera;
niewinny winnym się staje,
gdy na swej cnocie przestaje.
Taki to oto świat-kałuża,
w którą zapada wartość wszelka
i aż po szyję się zanurza.
A kędyż ratownicza belka —?
kędyż tu światło w ciemnej nocy —?
kędyż ten głos co krzyknie: cisza! —?
Sędzia co karać nie ma mocy
sam się z zbrodniarzem stowarzysza.
Czarny to obraz! — tak! nie przeczę
lecz, mniemam, prawdą może was uleczę!
Świat cały płonie jak pochodnia!
Panowie, radźcie — czas obrony!