unosi się, drży chwilę, już pręży ku górze —
splata w czarowny obraz na czystym lazurze.
O! dawno niezaznane młodości wspomnienia!
Serce się blaskiem skarbów waszych opromienia,
jutrzniana miłość wraca, słyszę skrzydeł drżenie — —
owo pierwsze spotkanie, pierzchliwe spojrzenie,
co po nad lat zasobkiem, nad popiołem zgliszczy
pięknem duchowej mocy jako gwiazda błyszczy.
Płyniesz urocza zjawo w przestwór słońcem złoty
i unosisz najlepszą część mojej istoty.
To się nazywa jazda! Wcwał!
Lecz cóż ty tutaj robisz
pośród urwistych nagich skał!
Do czegóż się sposobisz?
Właściwie widok gór tych jest mi dobrze znany —
podobnie zbudowane dno piekła i ściany.
Zawsze baśniami sypiesz jak z rękawa —
twa ulubiona, błazeńska zabawa.
Gdy ongiś Bóg (— właściwie znam przyczyny —)
w głębie nas strącił z powietrznych przestrzeni,
do środka ziemi, w skalne rozpadliny,
w stos wielkich ogni, żaru i płomieni —
choć nam tam było jasno niezawodnie,
to jednak w równej mierze — niewygodnie.