stragany, rynki, krzątaniny;
tutaj cebula i kapusta,
ówdzie masarnie, szperki, łój,
moc szynek, świńska połać tłusta —
no, jednem słowem; smród i znój.
Indziej bulwary i ogrody,
wytworność, elegancja, mody,
a dalej już — za miejską bramą,
przedmieścia z wielką panoramą!
Ejże! Z łoskotem i tupotem
dudnią powozy tam, z powrotem —
w mijaniu, potrącaniu, ścisku
roi się ludek jak w mrowisku.
Ty jedziesz wierzchem lub w karecie,
a zawsze w co-najgłębszy kłąb!
Karmazyn jedzie! Patrzaj świecie
w tysiącznem rozdziawieniu gąb!
Nie! Tego nie chcę! Zważ wyniki:
cieszymy się, naród się mnoży,
no i odżywia się niezgorzej
i na naukę nawet łoży —
cóż w rezultacie? —: buntowszczyki!
Potem-byś zamek zbudował wspaniały
w miejscu uroczem i pełnem pogody;
las, wzgórze, łąki wraz-by się zmieniały
na twe rozkazy w cudowne ogrody;
wprawo i wlewo ściana zielenieje,
wpodłuż się wężą drogi i aleje;
rabaty w słońcu, świątynie dumania,
które dąb stary lub lipa osłania;
wodotryski, kaskady, fontanny strzeliste,
chłodne groty, ruiny sztuczne, uroczyste;