wszystko niby poważne — aliści w istocie
syczy, pieni się, szemrze w figlarnej pustocie.
Potem, by dam uroczych zacne uczcić wdzięki —
wygodne i zaciszne stawić trza chateńki,
w których najmiłościwszych udzielasz posłuchań
poufnych, wśród miłostek i pieszczot i gruchań.
Mówię: „dla dam“ — nie lapsus! — bo widzisz mój drogi,
piękno rozumię zawsze tylko w liczbie mnogiej.
Marną choć modną sprawę waść zachwala;
Faust nie przedzierżgnie się w Sardanapala!
Czegóż więc pragniesz, mężu zagadkowy?
Czegoś, co pełne odważnej wielkości?!
Bliskoś snać krążył sfery księżycowej,
przeto śnią ci się księżycowe włości.
Na wielkie czyny starczą przecie
naszego globu widnokręgi,
by dziełem wzbudzić podziw w świecie,
dość mam odwagi i potęgi.
Więc sławy pragniesz? — o to chodzi!
Znać! — śród heroin żył dobrodziej!
Władzę zdobędę i posiędę włości!
Czyn jest z potęgi, a sława z próżności.
Pochopnie mówisz! — Usłużni poeci
imię twe wsławią na wiele stuleci —
tak głupstwo twoje dalsze głupstwa wznieci.