urocze miasta, lasy, wody
i kołyszące się ogrody
maluje w słońcu zwiewna mgła.
Lecz dziw! Lecz dziw! po naszej stronie
las włóczni światłem gromnic płonie —
palą się ostrza naszych dzid —
i sarabandą opętańczą
na kopjach żywe ognie tańczą!
Czy to mamidło, senny zwid?
Są to, o panie, dawne ślady
przeszłości zagubionej, bladej,
gdy Dioskurów blask się tlił;
płomień, na który przysięgali
żeglarze przy wzburzonej fali —
ostatek tu dobywa sił.
Lecz czyjeż to sprawiły czary,
że nam przyroda swoje dary,
swój najcenniejszy zsyła dział?
Czyjeżby? — Sabińskiego mistrza!
On pomoc swą przyjazną ziszcza
i gromi wroga w ogniu strzał.
Wzburzony wrogów nawałnością,
ratować przyszedł cię z wdzięcznością —
choćby sam marnie zginąć miał.
Tak mnie tam wtedy wiedli z pompą i w splendorze;
zapragnąłem spróbować co też władza może —,