Przyszli mędrkowie, śmiała czeladź —
kopali rowy, tamy, jazy —
zdołali morze z piachów przelać,
posłuszne na ich rozkazy.
Dziś lasy tu zieleniejące —
łąki, ogrody, wsie, spowiły — —
Lecz już zachodzi, synu, słońce,
chodź na posiłek, gościu miły.
Tam w zorzy żagle się czerwienią,
— dołem spływają nocne mroki —
jak ptaki umykają cieniom,
do gniazd mkną — tam, gdzie port głęboki.
I tak cofnięty, zagubiony,
modry pas morza w mgle się mieni —
jak okiem sięgnąć w obie strony
krąg zaludnionej przestrzeni.
Dlaczego milczysz, gościu miły?
nietknięte mleko i razowiec.
Te zmiany tak go zadziwiły!
Ty lubisz mówić, opowiedz —
Dziwy się, wielkie dziwy, działy;
do dziś mnie straszą lęki —
bo to i ten wypadek cały
z szatańskiej był poręki.
Że brzeg darował i mieliznę —
cesarza winić niepodobna;