Strona:PL Faust II (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/308

Ta strona została przepisana.

Oby się oni chociaż z ognia zratowali!
Straszne piekło szaleje! Zajęły się drzewa —
płoną suche gałęzie — gęsta skier ulewa!
Wielkim słupem wyrasta rozchwiane ziskrzenie!
Błysk! — To lipa zetlana runęła w płomienie!
Czemuż ja tak dokładnie wszystko widzieć zdolę —
po raz pierwszy przeklinam źrenice sokole.
Na kaplicę zżagwione gałęzie spadają —
dach, ściany jak pochodnia w jasnym ogniu stają!
Płomienie liżą korę — chytre — posuwiste —
od stóp po czuby gorzą lipy płomieniste.
— Dom, kaplica już gasną w kurzawie ogniowej!
Lipy pod niebo rosną! Zgon lip purpurowy!

(dłaga przerwa)
(śpiew)

Radowały się me oczy,
czemże radość, czemże trwanie;
zguba poprzez mroki kroczy
nad wyognione otchłanie.

FAUST
(wchodzi na taras)
(w stronę pomorza patrzący)

Na blankach pieśń żałosna jęczy;
dźwięk pusty, głuchy, nierychliwy;
żali się strażnik. — I mnie dręczy
mój rozkaz niecierpliwy.
Niechajże lipy pożar zrzeże,
niech padną w płomieni czerwoność —
na miejscu ich postawię wieżę,
by patrzeć w nieskończoność!

Staruszkom zapewniłem mienie,
dom piękny i wygodny;
winni być wdzięczni nieskończenie
i w ciszy sobie żyć pogodnej.