Jak dawne każą obowiązki,
niech rydle jamę dłubią, łupią!
Z pałacu w ten domeczek wązki — —
tak się to wszystko kończy głupio....
Za młodu żyło się, kochało,
wesołość, śpiewki, pełny dzban;
samo się życie do mnie śmiało,
drygały nogi — dalej w tan!
Aż starość — niema już sposobu —
„no tańczże bratku!“ — ze mnie drwi;
potknąłem się na grobu progu,
pocóż otwarte stały drzwi?!
Jakaż rozkosz! Łopata o kilof podzwania;
dla mnie wre wielka praca; ziemia się wyłania,
pogodzona ze sobą — wypiętrza się wałem —
za nią cofnięte morze gniewnym grzmi chorałem.
To wszystko dla nas, panie bracie,
ziemia, przystanie, rowy, tamy;
piekielny wodnik trwa na czacie —
na oścież rozwiera bramy.
Zguba zewsząd czyha na człowieka,
żywioł wszelki z nami się sprzymierza;
wszystko pleśnią i mchem się obleka —
wszystko do zniszczenia zmierza!