A za nim — jakaż kwaśna mina!
głodomór — okropna chudzina.
Jeszczem takiego nie widziała.
Ani uszczypnąć — ni krzty ciała.
Precz! Precz! Nie stać mi na drodze —
wam baby — nigdy nie dogodzę.
Niegdyś, gdy się kobiety warzeniem parały —
łakomcem mnie, z łacińska, Avaritią zwały.
Lecz wtedy — klnę się Bogiem — niezgorzej się działo;
dużo do dom wnoszono — wynoszono mało.
Dbałem o szafy pełne, o wypchane skrzynie —
— mówiono — przewrotności! — że nie dobrze czynię.
Lecz rychło się zmieniło! — zaczęła się nędza —
wiecie odkąd? — odtąd gdy baba nie oszczędza;
odkąd więcej pożądań ma niż złotych w kiesie —
chłopu długi i weksle każda chwila niesie.
Ano — przed chudą nędzą baba czuje stracha —
jeść chce, ubrać się pragnie — — dalejże do gacha —
ten płaci! — Obrzydło mi do jasnej cholery!
Wszak chłopem jestem! Wolę nazwę sknery.
Z smokami idź się smoku kłócić!
Zgłodniałe myśli mu się troją!
Przyszedł nam mężów bałamucić,
i tak nam kością w gardle stoją.