Więc idę — lotny poseł napowietrznej sfery —
w miłującej pamięci chowam cię i szczerej;
gdzie ty jesteś jest pełnia, kędy ja są żniwa —
błogosławiona droga wolna i szczęśliwa.
Przeto niejeden w sercu czuje niepokoje,
czy twoje obrać ścieżki ma, czy moje;
na twoich jest spoczynek, na moich ruch wieczny,
u mnie się ogniem spali, u ciebie bezpieczny.
Bądź zdrów! Czekają drogi na ziemi i niebie,
lecz zaszeptaj najciszej — powrócę do ciebie.
Więc oto nadszedł czas! otwieram skrzynie —
spójrzcie — tu do mnie! śpiżowe naczynie,
a w niem złota patoka, żywe jak krew złoto,
pierścienie, kol je sławne cudowną robotą,
oto kolczyki, oto ogniwa łańcucha —
bezmiar złota wre, kipi, iskrzy się i bucha!
1. Spójrz co za war i ściek —
złota po brzeg!
2. Złotych ogniw ciężkie wieńce —
dźwięczą, złocą się czerwieńce.
3. Dukat w dukata pcha się, tłoczy —
blask roziskrzony rani oczy.
4. My zasłuchani — patrzym — niemi —
ile tu złota na tej ziemi!
5. Nuże! wraz! czasu nie tracić —
schylać się! — zgarniać! bogacić!
6. Uwijajmy się, a w pędzie!
Cała skrzynia naszą będzie.