A więc pierzchli w rozsypce — napad ich odparty;
kij płonący ich żwawo nauczył rozumu.
Krzywdy nikt z nich nie poniósł. Uprzedźmy złe żarty —
kręgiem się odgrodzimy niewidnym od tłumu.
Aleś im łupnia zadał! brawo!
Spójrz jak cofają się z obawą!
O cierpliwości, przyjacielu,
jeszcze tu z nich powróci wielu.
Niechże się ja pogapię nieco,
wśród tej karnawałowej fety;
widzę: zbliżają się i lecą —
gdzie ścisk, tam zawsze są kobiety.
Na wdzięk niewieści jestem łasy!
z tem ciężko! — coraz droższe czasy!
Lecz dziś pogrucham, potokuję —
dziś darmo, nic to niekosztuje.
Za duży gwar, jak zawsze w tłumie;
jakże dam znać, że stoję, jestem?
Już wiem! — Oto się porozumię
pantomimicznym, jurnym gestem;
wymowę nóg i rąk rozwinę
— lecz to za mało — trza z ostrożna —
ugniotę złoto tak jak glinę —
złoto we wszystko zmienić można.
Któż-to tu włazi znów w paradę?
chce dowcipkować —;— lica blade,