Jesteś nim panie! Oto wszystkie elementy
uznają z poważaniem twój majestat święty;
ogień co innych zżera — ciebie tknąć nie może;
gdybyś się panie rzucił w zbałwanione morze
w samą burzę, w sam zamęt, odmęty i wiry —
zcichłoby, jak pod czarem arjonowej liry;
zaledwiebyś dna dotknął swoją stopą władną —
a oto gniewne fale do stóp ci się kładną.
Blado-zielone nurty w ogrodach korali
ustawiają się wkoło kryształowej sali;
kędy idziesz, o pierwsza morskich den osobo,
szklane pałace idą przed tobą, za tobą;
pałace, rojne krain podwodnych żywiołem,
otaczają cię kornem, zapatrzonem kołem,
lecz żadna z mątw i meduz, żaden z głowonogów,
nie odważy się śmiele przekroczyć twych progów.
Smoki o złotych łuskach błyszczą; lśnią rekiny;
a ty spoglądasz na nie pełen cichej drwiny —
a choć wzwyczajon jesteś do pokłonów dworu,
jako żywo — nie znałeś takiego splendoru;
bo nawet przerozkoszne nachodzą cię zwidy:
oto ciekawe, płoche płyną nereidy —
najpierw w ten wodny pałac, w tą lśniącą pagodę,
mkną gibkie i lubieżne nereidki młode.
Starsze są rozważniejsze; lecz oto Tedyda
sama ci chłodne piersi na łup żądzy wyda —
uzna w tobie drugiego władcę — Peleusa —
a stąd już, przyznaj panie, na Olimp dać susa...
Ach! tego nie chcę! — brama powietrznych przestworzy
i tak się sama w porze sposobnej otworzy.
A ziemię, wasza mości, posiadasz już całą!