O la Boga!
boli! piecze! — ależ to twarda waści noga,
jak kopyto!
Lecz panna już zdrowa i może
tańczyć i w ruch pod stołem puścić nóżki hoże.
Przepuście —; strasznie cierpię! tak biegnę do pana —
tu w sercu mojem — tutaj — krwawa płonie rana —
jeszcze wczoraj w me oczy patrzał, tęsknie nucił —
dziś — z nią gada — plecami do mnie się odwrócił.
Trudniejsza sprawa; lecz poradzim przecie;
oto jest węgiel; — bacz kędy się snuje,
zbliż się do niego — i węglem na grzbiecie
— zresztą gdzie trafi — zrób krechę; — poczuje
w sercu natychmiast żal; — — węgiel zjeść trzeba
nie zapijać go wodą, nie zagryzać chleba —
— a jeszcze dziś wieczorem pod twojemi drzwiami
będzie wzdychał do ciebie, zalewał się łzami.
Ale to nie trucizna?
Do djaska! — z respektem!
do węgla, do takiego węgla odnoś się z afektem;
ze stosu wzięty jest — wprost z miejsca kaźni —
zaraz po egzekucji bracia wykradli go raźni.