stropie zbądź swej ciężkości — zbłękitniej obłocznie —
niech się ziści czar magji w chwili powołanej.
Dywany, jak kurtyna wznoszą się do góry;
jak w obrotowej scenie — odwracają mury;
czyliż to teatr rośnie w rozkwicie zwodniczym
i oświetla nas blado blaskiem tajemniczym?
Wychodzę na proscenjum.
Tutaj będzie mi dobrze; ujrzę to i owo —
zresztą podpowiadanie jest djabła wymową.
Ty zaś co w wiecznych gwiazdach czytać umiesz ładnie —
zrozumiesz me suflerstwo — ach! — arcydokładnie.
Oto w zwartej harmonji, w surowej powadze
wstaje stara świątynia przez czaroksięstw władzę;
jak ramiona Atlasu w prostocie rozumnej
dach dźwigają szeregiem wzniesione kolumny;
dwie z nich zdołają wesprzeć budowę potężną,
a razem mogą dźwignąć górę niebosiężną.
Więc to jest styl antyczny? Złudzenie wszechwładne!
to obmierzłe prostactwo, mówią, ma być ładne,
szlachetne, nieporadne wprawdzie ale wielkie!
Nie wierzcie! głupstwem istnem są greczyzny wszelkie!
Jeno kolumny smukłe, zgubione w bezmiarze
sklepienia, ostre łuki, stubarwne witraże —
oto budowa szczytna, co podnosi ducha.
Kroków idących godzin niech każdy wysłucha;
rozsądek zmiotą łacno czarodziejskie pieśni,