król łzę ocierał skrycie,
ilekroć z niego pił.
Gdy śmierć nadeszła — spokojnie
przeliczył miasta, wsie,
rozdał wszystko hojnie,
jeno puhara nie.
Kędy spienione morze
roztrąca się o brzeg —
do uczty ostatniej na łoże
w gronie rycerzy legł.
Grały mu morskie odmęty,
słuchał ich pieśni i pił —
i rzucił puhar święty
w mórz tonie z całych sił.
I patrzał zamglonym wzrokiem
w topiel chłonącą — bez skarg —
aż śmierć zasnuła go mrokiem
z tą kroplą wina u warg.
Patrzcież — szkatułka jakaś stoi,
ale skąd tutaj? w szafie mojej?
o jakżeż mnie to niepokoi!
Wszakże zamknęłam szafę! — może
to zastaw złożył kto?
Otworzyć? nie otworzyć? Boże!
chyba otworzę! A to co?
Cóż to za cuda te klejnoty —
toć wielka pani i w niedzielę
może się w nich pokazać śmiele!
Ustroję się w ten łańcuch złoty —
— jak się to w słońcu musi skrzyć!
Czyjaż to własność może być?