„— Skarb nienabyty — na złe przecie
wyjść tylko może, moje dziecię.
Matce go ofiarujmy Boskiej,
niech nam łaskawie ujmie troski“.
Małgosia się skrzywiła srodze:
klejnotów żal niebodze.
Myśli, czy może być niecnotą
ten, kto klejnoty daje, złoto?
Lecz matka zaraz woła klechę;
przychodzi, no i ma uciechę —
do skarbu oczy mu się śmieją!
Powiada — jak umieją księża:
„Kto przezwycięża się — zwycięża;
a kościół ma żołądek strusi,
tyle tych skarbów strawić musi,
a na niestrawność nie choruje
— tak słodko obie panie kusi —
więc się i tem nie struje“.
To znany zwyczaj — mnie się widzi:
królowie czynią tak i żydzi.
Ale co dalej — słuchaj proszę:
zabrał bez dzięki całe mienie,
jakby to były marne grosze;
łańcuch, kolczyki i pierścienie
zgarnął do kabzy jak orzechy —
pełen anielskich słów pociechy;
bliźnim zdrój łaski — skarb dla siebie —
a baby były w siódmem niebie.
A Małgorzata?