zaczęło chodzić, paplać — wierzcie,
maleństwa nigdy nas nie nużą,
— to dziecko właściwie moje.
Cichego szczęścia miałaś dużo.
Ciężkie przeżyłam z siostrą znoje:
w nocy, by zawsze mieć ją blisko,
przysuwałam ją z kołyską
do swego łóżka; praca trudzi,
usypiam prędko — już mnie budzi,
już wstawaj, karm ją, kładź przy sobie,
już płacze, chodź z nią po komnacie,
— czasem płakałyśmy tak obie;
rano w domowym już kieracie —
to pranie, na targ znów iść trzeba,
przynieść jarzyny, mięsa, chleba —
znów gotuj — i tak do wieczora,
to samo jutro co i wczora;
tak, tak mój panie, znój był srogi,
lecz za to jakiż spokój błogi,
gdy się tak dzień przepracowało,
jak smakowało, jak się spało.
Biedne niewiasty! czyż jest sposób
na starokawalerstwo? nie!
Więcej podobnych pani osób,
a byłoby z nami źle.