Strona:PL Faust I (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/16

Ta strona została przepisana.

gdy już o czwartej się garnie,
biletów żąda przy kasie,
jak w czasie głodu — piekarnie
szturmem zdobywa i pcha się.
Lecz któż tu mocen w potrzebie —?
któż oczaruje tych wielu?
Dziś apeluję do ciebie
poeto, mój przyjacielu!

POETA

O nie mów! nie wspominajże mi tłumu
przed którym duch ucieka jaknajdalej;
nie chcę jaskrawizn, stłoczonego szumu,
co w topiel ciągnie nakształt chytrej fali.
Raczej mnie prowadź kędy cichość nieba
jak modry bławat zakwita radością,
gdzie prócz łask bożych niczego nie trzeba
sercu co żyje przyjaźnią, miłością.

Ach! wszystkie głębie, wszystkie uczuć cuda,
o czemśmy sobie półszeptem mówili
i pełni lęku, czyli czyn się uda —
ginie w przemocy rozkrzyczanej chwili.
Często latami hartują się dzieła
zanim dojrzeją do pełnej wzniosłości.
Błyskotka ledwie zalśni już zginęła,
dzieło rzetelne wskrześnie w potomności.

WESOŁEK

Bodaj się asan wraz z tem słowem schował!
Wyobraź sobie gdybym ja tak prawił
wciąż o przyszłości — któżby baraszkował?
Tłum chce się bawić — z kimżeby się bawił?
Chłop z wiary zawsze się na świecie przyda,
istnienie jego warte coś — bez sporu —
kto swe dowcipy jak szelągi wyda