Strona:PL Faust I (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/181

Ta strona została przepisana.

Najpierw się z jednym — no tak — lubisz —
i drugi przyjdzie — tak — niewiasto —
i trzeci — tuzin przyhołubisz,
aż w łoże całe wpuścisz miasto!

Gdy hańba na ten świat przychodzi
to w tajni, w mroku, w ćmie się rodzi,
rękę się trzyma u jej warg,
by nie zdradziła się przedwcześnie;
tak się ją kryje wciąż obleśnie —
— najchętniej skręcić-by jej kark!
Lecz gdy podrośnie — furda! basta!
w dzień biały idzie środkiem miasta!
a przecież nic nie wypiękniała,
lecz im kaprawsza — bardziej śmiała!
na rynek pcha się i w południe,
gdy gwarno, rojno, strojno, ludnie,
mizdrzy i puszy się obłudnie.

Ja widzę już przedśmiertnym wzrokiem,
jak ty się stajesz hańby łupem,
jak szybkim cię mijają krokiem
bliźni — w ohydzie — jak przed trupem!
Niech jak choroba wstyd cię toczy,
kiedy ci ludzie spojrzą w oczy!
Ścierko! porzucisz ty złotości,
nie będziesz stawać u ołtarza;
w ozdobie szat i zalotności
już do miejskiego wirydarza
nie pójdziesz — nie! Tobie ciemnica,
ukryty w zgniłej ćmie zaułek,
tam niech ci nędza czerni lica,
twem miejscem szpital i przytułek!
Choć Bóg się wzruszy skargi twemi —
ja cię przeklinam tu — na ziemi!