Strona:PL Faust I (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/189

Ta strona została przepisana.

Lud świetlaków skrzy się, roi,
aż się w oczach mży i troi.

Czy stoimy czy idziemy?
wszystko w ruchu, w wirze, w splocie —
nic nie wiemy, nic nie wiemy —
drzewa, skały, świateł krocie —
jakieś duchy na przelocie —
noc się mnoży, tysięcznieje —
dziwa! czarnoksięskie dzieje!

MEFISTOFELES

Chwyć się mocno mego płaszcza,
skała twarda, duża, śliska —
i spójrz teraz! z po za chaszcza
mamonowy skarb rozbłyska.

FAUST

Jakże przedziwnie mroczne dale
rozkwieca odblask złotych zórz,
światło przez lasy i przez hale
przerzuca się od wzgórz do wzgórz;
wpada w przepaście uroczyste,
budzi uśpione, głuche dna,
jaśniejsze wraca, przeźroczyste
i snuje się jak srebrna mgła;
znagła się stapia w mknące źródło,
znów rozpryskuje w tysiąc smug
i szarfą zbladłą i wychłódłą
oplata wązkie linje dróg.
A w bliży grają światła żywe,
jak struny fosforycznych lir —
sypią się iskry urokliwe
na górski szczyt jak złoty żwir;
lecz słysz — lecz słysz — w górzystem łonie
drży serce — drży — od dna po czub —