niedobrze spotkać to widziadło!
Na kogo jej widzenie padło,
temu zastyga w żyłach krew,
w kogo wzrok wwierci, wznosząc brew,
ten się od tego jej spojrzenia
powoli w twardy kamień zmienia:
to Meduza!
Zaiste — oczy szklane jak u zmarłej,
których miłosne palce nie zawarły;
lecz to jej piersi, to Małgosi lica!
to ona! ona — z mroków się wyświeca!
To właśnie czarów mocą jest nieznaną:
wszyscy w niej widzą swoją ukochaną.
O, rozkosz czuję i zarazem trwogę,
oczu oderwać nie zdolę, nie mogę;
a jakże zdobi jej łabędzią szyję
czerwony sznurek, co się wkoło wije,
tak wązki, że się ostrzem brzytwy zdaje.
I ja go widzę stąd i rozpoznaję;
— strach dodam jeszcze twoim własnym strachom:
może swą głowę nosić i pod pachą —
to właśnie ślad jest cięcia Perseusza.
Wiecznem szaleństwem obłąkana dusza!
Chodź! — już się wyzbyć tych majaczeń radzę,
chodź! — tam na wzgórek ciebie wyprowadzę,
festyn tam istny — śmiechu, gwaru tyle —;
ten gmach olbrzymi, jeśli się nie mylę,
to teatr!