Strona:PL Faust I (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/26

Ta strona została przepisana.

wyrasta gromem ognia słup!
lecz Twoi, Panie, posłannicy
czczą cichy przelot Twoich stóp.

RAZEM

Cud niepojęty darzy mocą
zachwyt z serc naszych wypromienia;
dzieła rąk bożych tak się złocą
dziś — jak za pierwszych dni stworzenia.

MEFISTOFELES

Panie, władnący dniem i mrokiem
raczyłeś zejść przed nieba próg —
— patrzysz łaskawem na mnie okiem —
przeto tu staję w gronie Twoich sług.
Nie umiem splatać słów górnie i grzecznie
— niechże niebiańska szydzi ze mnie brać —
rozśmieszyłbym cię patosem bezsprzecznie,
gdybyś się, Panie, nie oduczył śmiać.
Gwiazdami, bezkresami włada myśl Twa boska;
nie znam się na tem; jedno wiem: człowiek się troska!
Ten mały bożek ziemi w życia błędnem kole
pcha swój ciężar w jednakim, upartym mozole;
rzekłeś: złudę światła mu dam, niechaj go krzepi,
— wierzaj, Panie, bez tego byłoby mu lepiej —
rozumem złudę nazwał, spaczył ten dar boży —
w rezultacie, jak zwierzę żyje, bodaj gorzej.
Wybacz Panie łaskawy, lecz tak mi się zdaje —:
podobien człowiek wielce do świerszcza co wstaje
na wydłużonych nóżkach — skacze i rzępoli
i brzęczy skargą zrzędną o tem, co go boli
— i więcej —!— gdybyż w trawie siedział! — aleć oto
podnosi się — skok w górę! — nosem zarył w błoto!

PAN

Oskarżać jeno umiesz, nic więcej, Mefiście,
pełne niesnaski są twe słowa —