Strona:PL Faust I (Goethe, tłum. Zegadłowicz).djvu/31

Ta strona została przepisana.

może przez tajne moce i przez pomoc ducha
mój duch się prawd odwiecznych dopatrzy — dosłucha...
Obym nie musiał mówić, czego nie rozumię
i kłamstwem poklask zyskać w lekkomyślnym tłumie.
Może znajdę najgłębszą, wieczną spójnię życia,
tajemnicę ziarn poznam i wyrwę z ukrycia,
zbędę słów, które są słowami tylko,
poznam czy życie wieczne jest czy tylko chwilką.

Księżycu druhu bratni,
obyś na me cierpienia patrzał raz ostatni;
ileż ponurych nocy oto przy tym stole
szukałem w księgach prawdy w łudzącym mozole,
a ty mój przyjacielu wierny — pocichutku
patrzałeś w moje oczy przygasłe od smutku.
Obym mógł w twoim świetle radosny, pogodny,
na szczytach gór oddychać wolny i swobodny,
nad przepaście z duchy wzlatać,
mgły na łąkach snuć i splatać
i zbyty nauk, pustej wiedzy —
poić się rosą przesrebrzonej miedzy.

A oto żyję w mroku, w cieniu,
w przeklętem, ponurem więzieniu,
gdzie przez szkieł barwnych zator wpada
jasność zamglona, brudna, blada.
Zwał ksiąg mnie więzi i dusi swym pyłem,
wśród stert papieru tyle lat przeżyłem,
wśród szkieł, przyrządów, instrumentów wiela,
z których każdy od życia grodzi i rozdziela.
Ułóż w stos książki, Fauście, stań na wiedzy szczycie —
oto jest świat twój, oto twoje życie!!

Czyliż zapytam jeszcze czemu serce moje
ból kąsa nienazwany, gnębią niepokoje?
miast się przyrodą cieszyć w wzniosłem Boga dziele
otaczają mię dymy, mole i piszczele.