z nimi, aby od tych utrapień uciekając, na jakiś czas się na wieś schronić[1]. Jakoż, pomysł ten w czyn zamieniwszy, postanawiają dalej, w obawie nudów, kolejno różne sobie opowiadać zdarzenia — i tu dopiero rozpoczyna się szereg powieści jedna od drugiej rozpustniejszych. w których, pękając od śmiechu, kobiety zwodzą mężów a nawet kochanków, często bardzo z pomocą lub kosztem swych własnych spowiedników a szczególnie Mnichów, i zwykle rzecz się kończy porażką i zawstydzeniem pokrzywdzonych, a za to dank świetny bierze przebiegłość i wytarte czoło. — Mówiąc nawiasem, pomimo niezaprzeczonej zkądinąd utworu tego wartości, któż dziś pojąć i usprawiedliwić zdoła wzmiankowane już wyżej upodobanie Petrarki do tych płochych a tak zarazem cynicznych opowieści, pochodzących z czasu, który mu przecię najboleśniejszą życia jego stratę koniecznie przypominać musiał. — Ale idźmy dalej. Niejaki Piotr Petroni Kartuz ze Syenny, dręczony zgorszeniem jakie szerzył Decamerone, w godzinie śmierci zaklął towarzysza swego Joachima Ciani, aby wszelkiemi sposoby starał się zawrócić Bokkaczia. I oto, stało się jedną rażą: że Bokkaczio nietylko wyznał żal swój z powodu tej księgi, nietylko pilnie począł wycofywać ją z obiegu, ale jeszcze ku powszechnemu zdumieniu, głośno się jej wyparł[2]. Poczem znowu widzimy Petrarkę, wysławiającego ten nowy zwrot przyjaciela[3].
Takiemto było to społeczeństwo przejściowe, samo niezbyt pewnie świadome środków naprawy, a niemniej szukające ich przeczuciem, źródło mającem w uczuciu. I mimo wszelkich pozorów, o wiele może lepsi byli ci ludzie tak do ostateczności pochopni, aniżeli to bywa w epokach rozważnego działania, grzeszących za to sercowym rozstrojem — czy też może tylko zastojem; bowiem smutno to jest wyznać — ale bodaj czy nie bliższą jest opamiętania rozpusta, niż brak namiętności — tak jak w sferze ducha, ta druga rozpusta, niewiara, z pewnością bliższa jest wiary od zobojętnienia. A o zobojętnieniu nikt wtedy nawet nie myślał. Bo nie było ani połowicznych, ani przeciętnych. I nie wstydzono się być sobą, dziś takim, jutro innym — bo natchnienia dobre przychodziły prędzej czy później Bóg wie zkąd i kiedy, a człowiek skłonny był