swoje powinowactwo z muzyką. Jestto niby przypływ i odpływ lirycznej fali. Spadki tam słusznie są nierówne — bo któż tego nie wie, że ukołysanie wcale równomierne nie jest wezbraniu. Dla tego też tam rytm, na razie czworowierszami coraz namiętniej śpieszący, następnie ukojeniem w łagodne rozprowadza się tercyny. Nie bez przyczyny też, celem ukrócenia możliwej swawoli owych czworowierszów, koniecznie narzucono im prawo zharmonizowania się wspólnemi rymy — a dopiero w tercynach dozwoloną jest fantazya. Bo tym sposobem, choćby się nawet myślą pokłóciły, zewnętrznie przecież jednać się muszą — a tak, część końcowa, znajduje tu środki ich pogodzenia przez pół już gotowe; sama zaś, ponieważ opamiętanie wyraża, więc byle rytmu pilnowała, mniejsza już o to: jaką koleją w rymy się posplata.
Takie to są muzyczne wymagania Sonetu.
Myślowo go zaś określając, znajdujemy w nim niby: Strofę, Antistrofę i Epodę. Ze względu zaś na jego szczupłe wymiary, przedziwną śpiewność, a także po części i ścisłość praw których słuchać jest zmuszony, koniecznie przyjąć wypadnie: że tylko łagodne uczucie za treść jego służyć powinno. Że zaś za dni naszych, Mickiewicz, silne wrażenia a nawet olbrzymie umiał wtłaczać w formę tę obrazy, zasady to nie zmienia: komuż bowiem drugiemu to co jemu się godziło, i ktoby drugi za nim pójść się ważył, dziecinnie myśląc, że mu sprostać zdoła? A przecięż i on nawet, pierwotnym wzorom wierny, obrazy te i wrażenia z uczuciami szlachetnemi zwykł kojarzyć, tak, że czy się z tego uspokojenie czy tęskne zadumanie wywije, zawsze to coś bardzo błogiego, bywa, a właśnie tutaj nie o co innego chodzi. Sonetu jednak we właściwem jego znaczeniu, wyłącznie tylko u Petrarki szukać, równie jak i Canzony, którą on nieraz, jak to wprędce ujrzymy, orlemi skrzydły, na wyżyny hymnom tylko przystępne, gdy zechce, wznosić umie.
Tyle o powabach formy, Przejdźmy teraz do rozpatrzenia wewnętrznych zasobów Pieśniozbioru.
Dając całkowity przekład Zbioru pieśni Petrarki, tem samem daje czytelnikowi możność ocenienia na własną rękę we-