Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/060

Ta strona została przepisana.

W następnym jeszcze Sonecie, z goryczą na okrucieństwo Laury wyrzeka — niestety! — śmierć niebawem o wiele okrutniejszą dlań się stała!
Sprowadzajac[1] rzecz do stanowiska praktycznego, nie waham się mniemać, że ostatnie dziesięć Sonetów tego Działu, co do swego uporządkowania, najmniejszej nie przedstawiają pewności. Przypuszczam, że je poeta znacznie już później pojedynczo poodnajdywał — a mianowicie w czasie, kiedy już całą tę część uzupełniwszy i policzbowawszy, tym sposobem pozbawił się możności wstawienia ich na właściwe miejsca. Zresztą, mógł i pozapominać, do jakich okoliczności się odnosiły. W istocie bowiem, panuje tam niepojęte zamieszanie. Utwory najrozmaitszych czasów, usposobień, nawet oddawna już pozarzucanych przez poetę stylów, potrącają się tu w sposób krzyczący, i przy najlepszej chęci, ciągu w nich upatrzyć niepodobna. Wreszcie, Sonet ostatni, opatrzony najwyraźniej datą roku 1342, najdobitniej za mojem twierdzeniem przemawia.

W drugiej części Pieśniozbioru, jak wiadomo. Laury już niema — a raczej, tu ona dopiero właściwie występuje jako Madonna. Całe życie była dobrym duchem poety — to cóż dziwnego, że kiedy do Nieba odeszła, ztamtąd mu ona w światłach Archanielskich dnieje, nawiedza go i pociesza, męztwo w nim krzepi, do wytrwania go umacnia, serce mu rozdarte balsamem Wiary goi, myśl jego ku nadziemskim pociąga tęsknotom. Skargi tu, jeśli są jakie, to już tylko na okrucieństwo śmierci. Zresztą: łagodne marzenia, ciche żale, rzewne boleści — z rzadka, i to jedynie w początkach, zaprawne rozpaczą — oto treść tych smutnych poezyj; cechą zaś ich ogólną: pomiarkowanie jest, powaga i prostota — słowem, w myśli i w formie, niezrównane rzec można, udoskonalenie. — Ciąg wypadków, bardzo tu już skromny. Poeta widzi przed sobą cmentarzysko, usiane kośćmi wszystkich najdroższych jego sercu. Więc tak osamotniały, gdyby jeszcze Lamy swojej w sobie nie miał — to cóżby się z nim stało? W początkach, życie mu nawet niemiłe. Stopniowo, uspakaja się dobroczynnym wpływem tej myśli, że Laura, więcej jeszcze niż wprzódy, duszy jest jego Aniołem Stróżem. Do miejsc niegdyś jej upodobanych tęschni, tam ją po dawnemu w marzeniu ogląda. Coraz mu ona widoczniej sza, coraz częściej go nawiedza — zrazu w snach, potem w przywidzeniach na jawie. O! jakąż mu to jest pociechą! — Wreszcie, raz jeszcze w życiu, w bolesną wybiera się pielgrzymkę do miejsc tych, gdzie

  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – Sprowadzając.