Tak i ja, pani! właśnie biedny błądzę,
Pragnąc wszystkiemi duszy mej zasoby,
Gdziebądź twą postać ujrzeć upragnioną! —
Do Laury. Dziwactwo obrazów tego Sonetu daje przykład zepsucia smaku, z którem Petrarka nie zawsze walczyć umiał, jak o tem powiedziano we wstępie.
Dżdżem łez po licach płyną mi gorycze.
Przy smutnym westchnień wichrze, gdy się zdarzy,
Że oczy moje zwrócę ku twej twarzy,
Dla której jednej z światem zerwać życzę.
Wprawdzie uśmiechy słodkie twe dziewicze,
Stają u wrzących moich żądz na straży.
Ogień udręczeń lżej się w piersiach żarzy,
Pókim w głaz wryty patrząc w twe oblicze;
Ale mi życie krzepnie w łona głębi,
Gdy wdzięcznym ruchem znagła odchodząca,
Z sobą mi bierzesz dwa twych oczu słońca.
W tem zpoza kraty gdzie ją Miłość gnębi,
Dusza się ze mnie śladem twym wymyka,
W niejednej myśli mając przewodnika.
Gdym całym sobą w stronie, gdzie jutrzenka
Twarz wdzięczną mojej opromienia Dziewie,
Tych blasków pamięć w sercu sobie krzewię —
Zkąd mi wskroś ogień i pożercza męka.
Lecz drżąc o serce, że się w kęsy spęka,
Jeśliby zmierzchło zorzy tej żarzewie,
Idę jak ślepy próżen dnia, co nie wie
Dokąd, a przedsię stąpać się nie lęka.
Tak przed ciosami śmierci, co najprędzej
Zdążam, lecz nie dość szybko, aby ze mną,
Jako jej zwyczaj, nie szła żądza społem.
Idę milczący, bo od słów mych nędzy
Płakałby każdy, a ja przedsięwziąłem,
Uczynić powódź moich łez tajemną! —