Bywa zuchwały zwierz we wzroku względzie,
Co w słońce patrząc, dank bezkarnie zyska;
Inny, nie znosząc blasków widowiska,
Nie prędzej wyjrzy, aż gdy zmrok już wszędzie.
Inny, szalenie tusząc, iż mieć będzie
Rozkosz wśród ognia który wabnie błyska,
Wyzywa silę, co go spali zbliska.....
Oh! miejsce moje w tym ostatnim rzędzie!
Gdyż niemam mocy dotrwać wzrokiem, ani
Umiem się schronić przed twym blaskiem pani,
Wśród chwil spóźnionych lub cienistych dali,
Więc choć chce życia trwożna w łzach źrenica,
Śmierć ją popycha iść w blask twego lica —
A tak wręcz dążą za tem, co mię spali! —
Tęschny, iż dotąd rymów mych nie zdobię
Twych wdzięków chwalą, wracam ku tej porze,
Kiedym cię ujrzał taką. iż nie może
Stać się, bym inną upodobał sobie.
Lecz słabe na to choćby ręce obie —
Niż dzieło gładzić, lepiej pióro złożę...
Gdyż umysł znając niemoc swą, w pokorze
Wraz ze mną w jednej bezwładnieje dobie.
Nieraz z ust serce chciałem wydać słowy,
Lecz mi zostawał w piersi głos mej mowy —
Jakiż dźwięk mógłby wzbić się wlot tak śmiały!
Nieraz się chciałem wypowiedzieć wierszem,
Lecz pióro, ręka, nawet myśl, przy pierwszem
Usiłowaniu, zwalczone zostały! —
Tysiąckroć, moja bojownico słodka,
Chcąc mieć z pięknością oczu twych przymierze,
Sercem ci dawał; lecz cię chęć nie bierze
Tam wzrok twój zniżyć, gdzie je pewnie spotka.