tarnego, dalej zaś przypuszczały następny porządek: Księżyc, Merkurego, Wenus, Słońce, Marsa, Jowisza i wreszcie Saturna. Dalej istniała już tylko sfera gwiazd stałych.
Jej wdzięczna dusza, która tak bezwiednie
Przed czasem z śmiercią może wejść w przymierze,
Jeśli ma zastać nadgrodzona szczerze,
Na Niebie dary winna zyskać przednie,
Jeśli się w trzeciej wstrzymać zechce sferze,
To z jej zjawieniem jasność dnia poblednie.
Gdy chcąc jej wdzięki ujrzeć niepowszednie,
Dusz się wybranych orszak w koło zbierze.
Jeśli zaś słońca zwierzy się opiece,
Trzy pierwsze gwiazdy spełzną tak dalece
Jej jednej podziw przypaść ma i sława!
W piątej, gdzie srogi Mars do boju stawa,
Mieszkać nie zechce; lecz gdy wzięci dalej,
Z Jowiszem wspólnie będą królowali! —
Im bliższy jestem ostatecznej chwili,
Która niedoli ludzkiej kresem bywa,
Tem jaśniej widzę: jak jest rzecz pierzchliwa
Czas, i jak chytrze wszelką ufność myli.
Więc sobie mówię: — Cóż jest lepsze: czyli
Śmierć? czy też Miłość? — Ta, gdy serc ogniwa
Tak łatwo jakby nigdy nic rozrywa,
Śmierci się oddać pewniej jest i milej!
Bo z życia kresem pierzcha sen zwodniczy,
W którym zbyt długo dusza zostać życzy,
Łzy i uśmiechy, gniewy i tęschnoty.
I oto widzim poprzez tuman złoty:
Jak nikłe widma człowiek rad ugania,
I jak bywają rzeczą czczą wzdychania. —
Już się od wschodu z błogich żądz rumieni
Gwiazda, i także druga, co w Junonie
Zazdrość rozbudza, od północy płonie
Przedziwnie piękna w wieńcu swym z promieni[1] —
- ↑ Kalisto, ukochana Jowiszowi, którą według podania Król Bogów przeniósł na niebo w postaci Niedźwiedzicy.