Już bosa prządka krząta się po sieni,
I niecą ogień jej wywiędłe dłonie.
Już i kochankom serce spieszy w łonie,
Bowiem z zachwytu łzawo są zbudzeni.
W tem, z pośród zmierzchu, obraz jej uroczy,
Niezwykłą drogą w serce moje spłynie,
Gdyż sen i słodka boleść wzrok mi zmroczy.
O! jaką zmianę widzę w mej dziewczynie!
Zdała się mówić: — Mężnym cię uczynię —
Oto ci wolno patrzeć w moje oczy! —
Błaga o zdrowie dla Laury, plącząc ją jak zwykle, z wawrzynem. —
Apollo! jeśli trwasz w szlachetnej chęci,
Którąś Tessalskie rozpłomieniał zdroje,
I jeśli lube płowych splotów zwoje
Mimo lat prądu w żywej masz pamięci,
Od złego chłodu, którym wskroś przejęci
Drżemy, gdy skryte jest oblicze twoje.
Strzeż mi świętego Lauru, w który stroję
Skroń mą, i w którym twoja skroń się święci.
O! przez wspomnienie twardej doli onej,
Kiedyś sam pociech serca był spragniony,
W strute powietrze zdrowia wlej balsamy;
Niech wtedy dziwnym cudem oglądamy:
Siedzące w trawie dziewczę, sobie samej
Cień rzucające wdzięcznemi ramiony. —
Z myślami memi, sam przez puste pola
Idąc, krok ciężki i powolny stawię —
I gdzieby ludzkiej stopy siadu prawie
Nie znajść, źrzenice trwożnie się sokole.
I cóż dziwnego: że być zdala wolę
Od tych, co zewsząd siedząc mię ciekawie,
W mej próżnej pociech, pełnej łez postawie,
Łatwo rozpaczną, wyczytują dolę?
Już się mej nędzy odgłos, u wybrzeży,
Ponad strumieńmi, wśród gór, w puszczach szerzy,
Kędy przed ludźmi ból się mój ukrywa.