Precz gór i kniei leśnych gąszcz straszliwa,
Precz mgły, wśród których świat przepada złoty,
Precz w porównaniu wszelkie inne psoty
Biorące oczom ukochane dziwa —
Jak jest ten rąbek, co jej wzrok zakrywa
Zdając się mówić: — konaj ze zgryzoty! —
Czy przez wyniosłość, czy przez skromność działa,
Niemniej mi z tego boleść jest nie mała,
Którą przedwcześnie w grób się duch mój stoczy —
A jako zawsze dopiec mi umiała,
Tak dokuczliwie i dziś, dłoń jej biała
Łuską olśnienia padła mi na oczy! —
Tak mię cudnemi przeraża oczyma,
W których z miłością śmierci związek ścisły,
Że pierzcham od niej, jak łzami zachłysły
Dzieciak, gdy sądzi że karę otrzyma.
Lecz niema stromych skał, ni gór olbrzyma,
Gdziebym nie spotkał tej, dla której zmysły
W miłością wrzący szał mi się rozprysły —
Choć w głaz mię wryła, w którym mieszka zima.
Że mi nie zawsze szczęście jest jedyne
Zbliżenia szukać z tą od której ginę,
Czyż mi to liczyć za tak ciężką winę?
Bowiem w te miejsca wrócić z tak daleka,
W których zranione serce krwią ocieka,
Jest niemal próbą ponad siły człeka! —
Przedsięwziąwszy pogodzić zasady Platona z Pismami Ojców Kościoła, prosi jakiegoś przyjaciela, żeby mu użyczył dzieł Ś-go Augustyna.
Jeżeli miłość albo śmierć nie przetnie
Wątka w tej którą snuję dziś osnowie,
To sobie mimo trudów moc, stanowię
Dwoje prawd w jedną módz połączyć pletnię.
I tyle pracę moją uszlachetnię
Pół w starożytnem, pół w dzisiejszem słowie,
Że w Rzymie samym (choć drżę, gdy to mówię),
Wraz ją usłyszysz rozgłoszoną świetnie.