Spojrzawszy znowu w tę twarz ukochaną,
Z przyczyny której tyle łez wylano. —
Dziewięć już razy wzrok swój po błękicie
Słoneczny wysłał Bóg, chcąc od tej wieści,
Która się wiecznie w jego sercu mieści,
Której ktoś drugi także oddał życie.
I tak badając: w jakim nowym bycie
Swój przed nim schronić mogła wstyd niewieści?
Był jak człek, co to popadł w szał z boleści,
Iż go najmilsza odbieżała skrycie.
W tych troskach widzieć nie mógł, na uboczy
Stojąc, powrotu pani mej uroczej,
Której dopókim żyw niech będzie chwała.
Lecz, że i ona łzawe miała oczy.
Stało się tedy, że przyroda cała
Rzewnemi łzami także się spłakała. —
Mąż co w chciwości ujarzmienia świata,
Krwią się nie wahał bratnią zbroczyć dłonie;
O Pompejusza gdy zasłyszał zgonie,
Wielce bolesną była mu ta strata.
I nawet pasterz, który zmógł Goliata,
Ciebie niewdzięczny płakał Absalonie,
I nad nieszczęsnym Saulem w łzach utonie,
Gdzie Gelboe góra piętrzy się zębata.
Tylko ty piękna, którą, ni blednąca
Współczuciem litość, ani w złość obfita
Miłość, łuk ciągnąc, wzięła wstępnym bojem,
Nic nie dbasz o to: żem jest od tysiąca
Śmierci dręczony. Nikt łzy w oku twojem,
Gniew tylko każdy i pogardę czyta. —
Zwierciadło, w którem zwykłaś patrzeć pani
W twe oczy, z których patrzy niebios chwała,