Ja się ociągam trwożny idąc za nią,
Bowiem mię znowu stawi przed mą panią,
W której spojrzeniu widzę postać własną!
I oto — póki oczy te nie zgasną,
Dopóty życia we mnie. Wśród mej biedy
Niech nmrę[1], jeśli zwątpię o tem kiedy!—
Jak żar, nie gaśnie żarem, ale pała,
Jako strumieni nie wysuszą deszcze,
Tak drugim sobą duch się zdwaja jeszcze,
Choć i nie jedno przeciwieństwem zdziała.
O ty! co sprawiasz nieraz, iż dwa ciała
Jedne miłosne przebiegają dreszcze,
Powiedz: od męki którą w sercu pieszczę,
Czemu mi jednak rozkosz tak niecała?
Jak Nil, przez progi rwący się z łożyska,
Jękiem piasczyste napełniwszy głusze,
Słońcu kurzawę mokrą w oczy ciska —
Tak ja, jakkolwiek śmierć mi z tego bliska,
Wezbraną łzami niosę w otchłań duszę,
I choćbym naprzód nie chciał iść — to muszę! —
Od kłamstwa zawsze strzegąc cię surowo
I w czci chowając, słusznie się dziś żalę,
Że za to wszystko, nie wdzięcznością, ale
Zdradą mi czarną płacisz chytra mowo!
Gdyż ile razy w pomoc cię przyzową
Nadgrody błagać, to w obłędnym szale
Chłodno mię bronisz lub mniej doskonale,
Jak człek co przez sen marne prawi słowo.
Tymczasem, w ciszy nocnej, boleść łzawa,
Gdym jej niechętny, chętnie przy mnie stawa,
A gdy jej szukam, to się indziej zwraca.
Też ulga z westchnień, gwałcąc zwykłe prawa,
Ku mej pomocy śpieszyć omieszkawa —
A jednak w sercu nieustanna praca! —
- ↑ Błąd w druku; powinno być – umrę.