Napisana w podróży do Hiszpanii około r. 1337, jak zdaje się świadczyć wiersz 13-ty czwartej strofy.
Podczas gdy niebo u zachodu pała,
Unosząc z sobą dzień, którego czeka
Stęschniona ludność na przeciwnej sferze,
Przez puste pola, wlokąc się zdaleka,
Pątnica strachem zdjęta i zgrzybiała,
Gdy coraz szybsze kroki przedsiębierze,
W duchu się modli szczerze,
By, nim się dzień dopali,
Ujrzała w mglistej dali
Strzechę, pod której gościnnemi szczyty
Schroni obawę swą i trud przebyty: —
Ja tylko jeden żegnam wraz z nadzieją
Dnia schyłek, gdy błękity
Wieczornym zmierzchem zwolna posępnieją!
Gdy słońca krąg się płomienisty skłania
Dać miejsce nocy, a od gór się łamie
Cień, od którego pada zmrok w parowy,
Motykę wieśniak bierze na swe ramię,
I słów się raźnych jąwszy i śpiewania,
Idąc, wyprząta sobie troskę z głowy.
A wchacie, stół dębowy
Już zastawiono żwawo,
Podobną do tej strawą,
Z jakiej się w Złotym Wieku uczta składa.
Tak się uciechą płaci troska blada
Prócz mnie, każdemu; — gdyż mi i tęschnica
Wciąż i bezsenna biada,
Czy światło słońca lśni czy blask księżyca!
Wiedząc, jak słońcu meta już jest bliska
Płomienistego w dali gdzieś mieszkania,
W ślad za czem, w stronie wschodniej zmierzch zapada,
Na nogi wstaje pasterz i zagania
Łagodnie, ponad zdrojem, u pastwiska,
I po zaroślach, rozpierzchnięte stada;
I gdy noc padnie blada,