Przyszło mi na myśl odejść sobie wcale —
Sądząc, że ze mną złości twe przepadną.
I jak zuchwały żeglarz, choć mu zdradno,
Na morzu pełnem, przez nieznane fale
Szukając lądów, nie dba, że w zapale
Nim w przystań wpłynie, wprzód pójść może na dno —
Tak jam się tobie wymknął, i zawzięcie
Z wichrami walcząc, po złych wód odmęcie
Nadzieję miałem wpłynąć w przystań ciszy.
W tem takie słowa duch mój w sobie słyszy:
— Z twem przeznaczeniem walczysz próżno człecze —
Któż mu sprzeciwi się lub kto uciecze? —
Każda strofa tej Canzony kończy się wierszem zaczynającym najulubieńsze pieśni z owych czasów. Pierwszy jest własnością Arnalda Daniela Prowanckiego Truwera, drugi Gwidona Cavaleanti, trzeci Dantego, czwarty Cino da Pistoja, i wreszcie ostatni samego Petrarki.
Biada mi! nazbyt w pole mię wywiodły
Zdradzane tyle razy już nadzieje!
I gdy się płocha z cierpień moich śmieje,
Poco mi niebo trudzić memi modły?
Lecz jeśli ujrzeć miałbym — co daj Boże —
Pociechy błysk, nim w grobowiec
Strudzone ciało położę,
To błagam — Lauro, raz mi wreszcie powiedz,
Przyjaznym głosem krasząc uśmiech boski:
„Spiewaj mój wieszczu i zbądź wszelkiej troski!“
Tak — śpiewać pragnę. Lecz że od lat wiela
Nie znając pociech dusza we mnie kwili,
Nie wiem, czy zdołam pieśniom mym w tej chwili
Po przez łzy, uśmiech dać za przyjaciela.
Więc gdybyś twemi raczyła oczęty
Do pieśni wyzwać mię czule,
Mniemałbym żem w niebo wzięty,
I żem kochanków królem po nad króle!
Cóż gdyby wyrzec zdjęła mię odwaga:
„Czegom sam życzył — ona o to błaga!“