Swą własną istność topi w żądz zachwycie.
I z własną wolą walczy wśród gorzkości?
O wdzięczne oczy, kędy miłość gości!
Ku wam ja zwracam rymów mych tęschnoty,
Których wartością całą — żądza chwały.
Że tobą Lauro! rozbrzmiały —
Bo ty im jedna śnieżny dasz i złoty
Strój z Anielskiego przędziwa.
I skrzydła, których rozwinąwszy loty.
Niechaj wyjęczy pamięć moja tkliwa
Wszystko, co zdawna w mem się sercu skrywa.
Wiem że obelgą ci bywa.
Gdy cię uwielbiać pieśń się moja sili —
Lecz mogęż milczeć, gdy się ledwie zmieści
Serce w mej piersi, od chwili
Gdym ujrzał, czego żadna mowa żywa
Ani myśl żadna godnie nie wypieści...?
Tę gorzą rozkosz słodkiej mej boleści
Gdybyś ty jedna Lauro uznać chciała,
Mniejszaby wtedy, choćby — jak od pychy
Słońca topnieje śnieg lichy —
Twą wrzgardą spełzła istność moja cała!
Och! w pierś gdy myśl tę pochwycę,
Nią tchnąć, nią tęschnić, cierpka dla mnie chwała:
Bo niż bez ciebie wieczną mieć tęschnicę,
Raczej mi umrzeć, patrząc w twoje lice!
Jeżeli wątłe istnienie
Swym własnym ogniem w piersi mej nie spłonie,
Wcale nie mojej szukać w tem zasługi.
Gdyż jeśli w czyjem się łonie
Uczucie zbudzi co trwa nieskończenie.
To ono życiu każe trwać czas długi.
O wy doliny! wzgórza! lasy! smugi!
Mych mąk świadkowie! czyż to raz słyszycie:
Jak z głębi piersi głos mój śmierci wzywa?
Bo kędyż tak nieszczęśliwa
Dola jak moja, z której uciec skrycie
Może jest korzyść jedyna?
Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/123
Ta strona została przepisana.