Niczem najsłodsze rozkosze,
Których stęschnieni pragną śmiertelnicy.
Jak bywa nieraz, kiedy mimowoli,
W jej czarodziejskiej źrzenicy
Miłość zazdrośnie przyczajoną spłoszę,
A ona w światłach igra i swawoli...
O! jestem pewny: że mej smutnej doli
Nie dla jej zasług tę pociechę dano,
Ale jedynie dla miłości Boga.
Lecz cóż, gdy często dłoń sroga,
Zasłoną, szybko na twarz naciąganą.
Widok mi błogi mój bierze!
Ach! i bez tego, jakże częstą zmianą
Laura mój umysł dręczy — powiem szczerze —
W miarę jak o niej zwątpię, lub w nią wierzę!
Ponieważ widzę, że aby
Zmienić jej srogich wstrętów obyczaje,
Nie dosyć dary służą mi wrodzone —
Zatem mi nie pozoztaje[1],
Jak w własną duszę wszczepić te powaby,
Których działaniem promienistem płonę.
Jeśli za dobrem, Lauro! w twoją stronę
Goniąc, w pogardzie mam pokusy świata,
To coś nadziemskim krzepi mię zapałem:
Że, bylem serce miał śmiałem,
Mym skargom sława przypnie lot skrzydlata.
Wtedy też i mych boleści
Kres, ku któremu tęschna myśl odlata,
Z twych oczu Lauro! cudu mój niewieści!
Uszczęśliwienie wprędce mi obwieści.
Pieśni! już jedną siostrę tobie dałem —
A jeszcze, w pomoc biorąc rymy rącze,
Niechże i trzecią z wami dwiema złączę. —
Ponieważ dano jest z nieba
Mnie niegodnemu, westchnień mych rozkosze
Módz kiedy zechcę przybrać w dźwięczne ciało —
Miłości tedy! bądź, proszę,
- ↑ Błąd w druku; powinno być – pozostaje.