Gdy bezprzytomny słów już dla obrony
Znaleźć nie umiem, niebo się rozrzewni
Nad mą niedolą, — wtedy, bądźcie pewni,
Z ust mych wypłynie skarga tak gorąca,
Że nawet głazy płakaćby zmusiła!...
Niestety! złych losów siła
I tę odemnie łaskę precz odtrąca!...
I oto, z żył moich cała
W skrzepłe mi serce zbiega krew stygnąca,
I sam już siebie tracę — jakby z ciała
Miłość mi duszę wzorem śmierci brała!
Pieśni! I tyś się nawet już strudziła
Wygłaszać sławę Laury mej wśród ludzi —
Myśl tylko moją czyż to kiedy strudzi? —
Nieraz się nawet i pomyśleć boję,
Że wątłe zmysły jeszcze mi służycie, —
Że jeszcze w piersi mojej mieszka życie,
Które uparcie łez goryczą poję.
Patrząc w twe lica, w oczu blask i w zwoje
Twych splotów Lauro, — myślę sobie skrycie:
Jak tchu nie zbraknie ustom, co w zachwycie
I dniem i nocą głoszą imię twoje!
I jak ja mogę, niby cień twój blady,
Wiecznie za tobą snuć się twemi ślady,
Pieśniami jęcząc, co wprost z ciebie płyną —
Których, że uśmiech twój mi nie ośmieli.
Raczej nadmiaru uczuć mych, niżeli
Nieudolności mojej to jest winą! —
Twoje mnie oczy Lauro wskroś przeszyły,
I przez nie tylko mi odzyskać zdrowie;
Bo niech tam inni wierzą kochankowie
W moc amuletów, lub w ziół zbawcze siły!
By mię przedwcześnie wtrącić do mogiły,