Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/132

Ta strona została przepisana.

By tam ją widząc, dłutem wielce wzniosłem
Świadectwo prawdzie dał z jej pięknej twarzy.
Więc dzieło wyszło z serca tej potrzeby,
Któremu chętnie, jakbądź z ciężką troską,
Spowitą w zmysły duszę moją święcę —
Zaczem doprawdy dziwno jest: ażeby
Śmiertelne oczy ujrzeć rzecz tak Boską,
Ją zaś odtworzyć mogły ludzkie ręce. —



Sonet 58.


Gdybyś Szymonie, wzniosłe karmiąc chucie,
Kiedyś w marmurze kuł jak najbogaciej,
Dał był, stworzonej ręką twą postaci,
Wraz z twarzą umysł i głos i uczucie, —
W twem cudotwornem jakżebym cię dłucie
Wielbił, nad wszystkich sztuki twej współbraci!
Bowiem — co widzę! — Laura srogość traci.
Zda się zwiastując koniec mej pokucie!
Ja płaczę — ja się śmieję — mówię do niej
A ona ku mnie chętne ucho kłoni... —
Lecz nie — to tylko mych przywidzeń dziwy!
Jakżeś zazdrości godzien Pygmalionie,
Jeśliś w kamiennej zdołał zbudzić łonie
To, co ja próżno zbudzić pragnę w żywej! —



Sonet 59.


Jeśliby jeszcze tak być miało dalej
Jak mi zjiściły lata upłynione —
To tylko w zimnymi grobie już ochłonę
Z tej srogiej żądzy co mi wnętrze pali.
W obec miłości, słabiśmy i mali!
Patrzcie — toż moje życie udręczone
Przedstawia, wiecznie w Laury biegnąc stronę,
Odpływającej podobieństwo fali!
Tak sam się sobą trawiąc, z każdą chwilą
Czuję, że coraz dalej gdzieś odchodzę,
Zwolna jej wzrokiem dobijany srodze.
Ze mną nadzieje moje w grób się chylą!
Dożyłem dotąd, ale czy dożyję
Jutra? — czyż przyszłość zgadną myśli czyje? —