Siły, że życie we mnie nie dogaśnie,
Kiedy najmocniej żyćbym pragnął właśnie. —
Gniew ku tym oczom wiecznie we mnie gore,
Z których nie jedna w pierś mi padła strzała,
Gdyż być śmiertelną żadna z nich nie chciała,
A jabym chętnie rad był umrzeć w porę.
Do kaźni ziemskiej serce moje chore
Przykute bólem, dręczy myśl zuchwała:
Że im doczesność dając mego ciała,
Z mej duszy wieczne trwanie dla nich biorę.
Bo gdzież się tobie dzisiaj, smutna duszo!
Z twem doświadczeniem długoletniej biedy,
Z pośród miłosnych wyplątać więcierzy?
Nieraz cię łzawe słowa moje kuszą:
— Opuść mię proszę. — Ale czyż to kiedy,
Ten, kto swe szczęście wyżył, w czas odbieży? —
Jak łucznik wprawny, zanim do cięciwy
Strzałę przyłożył, wprzód rozważa w sobie:
Czy też na pewno pocisk mu przedziobie
Cel, ku któremu łuk go popchnie krzywy —
Tak równie bacznie Lauro, cios straszliwy
Prosto mi w serce ślą twe oczy obie,
A ja nieszczęsny, cobądź z sobą zrobię,
Ni zmarły wyjdę z tego, ani żywy!
Bo była chwila, gdyś mi powiadała:
— Patrz — to miłosna godzi w ciebie strzała —
Chcę, byś na miejscu śmiercią poległ od niej! —
Lecz odkąd w mojej kocham się goryczy,
Już mi nie zadać śmierć twe serce życzy,
Lecz się nademną pastwić najniegodniej! —
Iż się nadzieja moja zjiścić zwleka,
Życie zaś we mnie śpieszy tak szalenie,
Byłbym więc wolał wcześnie mieć baczenie,
By co najszybciej od niej być zdaleka.