W które zapada smutna noc zimowa
Ilekroć rąbek ćmi je nieprzezroczy;
Kamień, na którym lubi siąść w uboczy,
Sama do siebie szepcząc ciche słowa;
Cień, gdzie się ona w skwar słoneczny chowaj
Ślad, który w trawie lekką stopą tłoczy,
Którym to szlakiem, acz nadzwyczaj dumnie,
Z miłością w parze idąc, zeszła ku mnie,
Z czego na wieki dola mi dotkliwa;
Słowem tych wszystkich zdarzeń: miejsca, chwile,
Gdy je strapiona myśl rozpamiętywa,
O! jakże wtedy sam nad sobą kwilę! —
Niestety! wiem ja, ile nielitośnie
Nad człekiem śmierć się pastwi nieużyta!
I jak niepamięć wnet go skrzętnie schwyta,
I jak grób jego szybko w chwast porośnie!
Wiem: że mi więcej niema się ku wiośnie,
I że już w uchu, dźwięk mi kresu zgrzyta —
A niemniej Miłość, moich mąk nie syta,
Przy mych nadziej ach trzyma mię zazdrośnie!
Wiem, że spływają dnie, godziny, chwile,
W niezwrotną wieczność, z czego, choć znam tyle,
Niemniej się w wiedzy mej użyciu mylę.
Z jednej tu strony rozum, z drugiej żądza —
Zwycięztwem zwykle mędrszy rozporządza —
Lecz w sprawie serca jakiejż ufać sile? —
Gdy Cezarowi, jako piszą dzieje.
Egipski zdrajca głowę Pompejusza,
Chwalebną przysłał, — ten, choć wskroś go wzrusza
Namiętna radość — łzami się zaleje.
Hanibal znowu, wszelkie gdy nadzieje
Przesławnych zwycięztw los go rzucić zmusza,
By nie pokazał: iż w nim krzepnie dusza,
Wśród zasmuconych sam się jeden śmieje!
Tak bowiem bywa, kiedy umysł człeczy
Skrytą namiętność swoją, w płaszcz zwodniczy
Jasnej lub ciemnej barwy, spowić życzy.