Strona:PL Felicyana przekład Pieśni Petrarki.djvu/144

Ta strona została przepisana.
Canzona XI.


Canzona ta wogóle mocno ciemna, w pierwowzorze ma wielką wartość, z powodu mnóstwa przysłów i przypowieści, których jest pełna, jak się zdaje, z rozmyślnego układu. Niektórzy jednak kommentatorowie utrzymują: że cała ta pieśń jest tylko Allegoryą. —

Nie chcę się więcej marną wieńczyć chwałą!
Nikt nie dba o mnie. Tęschna moja dusza
Zniewagi cierpieć dłużej już nie będzie,
I wiecznie wzdychać czyż się na co zdało?
Bo gdy przedwcześnie skroń mi szron przyprusza,
Zaczynam wierzyć, żem był dotąd w błędzie.
A przecięż, niemniej jak i wprzód, w kobiecie
Wielbię cudowne arcydzieło nieba —
Lecz niechaj serce w piersi jej znajdziecie,
Niech zaś nie będzie jak dziecię,
Z którego miłość brać przemocą trzeba
Kiedy wędrowiec zboczył na bezdroże,
Pod gołem niebem niech snem członki krzepi,
I choć mu z kubka pić lepiej,
Niech swe pragnienie gasi tak jak może.

W służbie miłości być już nie chcę dłużej!
Głośno to mówię, w obec całej rzeszy
Tych, z których ona łatwe ma igrzyska.
I jako strumień, gdy swej kres podróży
W morzu napotkał, wraz się mocno cieszy
Że już go brzegów krawędź nie uciska —
Tak ja się wolnym czuję, bowiem w drodze
Głaz dziwnie twardy spóźniał moje kroki
O! czyż wypowiem, iłem cierpiał srodze.
Że taką pychę znachodzę
W kobiecie, zdobnej w wszelkich cnót uroki?
Niech już kto inny w twarzy jej dziewiczej
Wiecznie, omylne czytać chce nadzieje,
I od jej chłodu marnieje,
I dniem i nocą własnej śmierci życzy!

Bodajto: „kochaj tego, kto cię kocha!“
Stara to prawda, a ja znam się na niej —
Lecz niech się każdy owej prawdy dowie!