W kres mąk mych wiodły przez nadziei kwiecie —
O ty jedyne dobro! zkąd się bierze
I z sobą bój i przymierze,
Choć ty bądź ze mną pókim żyw na świecie!
Z przebytych cierpień po przez łzy się śmieję,
Gdyż mocno ufam w to, co wstręt mi czyni —
I idę w lata, własnej rad pokucie
Za to, żem długo płonną miał nadzieję —
I dziękczynienie składam mej zdrajczyni,
Że uporczywe w piersi mej uczucie
Precz odtrąciwszy, w nową pchnęła drogę —
Czem gorzka radość w duszy mi się budzi;
Bo dziś przynajmniej głośno wyznać mogę,
Żem tylko marną miał trwogę.
I wypowiedzieć ku nauce ludzi:
— Oto, w kim wszystkich cierpień mych przyczyna!
Kogom w mych pieśniach skarżył nieskończenie!
Kto niemal ze mnie wziął tchnienie!
Kto wraz przepala wskróś i lodem ścina! —
Dziewica rajska, raz na wód wybrzeże
Spłynęła z nieba, ścieżką mknąc tą samą
Po której błędny z woli losów pędzę.
I kiedy ujrzy: że mię nic nie strzeże,
Siatkę mi z srebrnych oczek śnieżną tamą
Pod stopy rzuci, a jam się w jej przędzę
Wplątał; lecz z tego miałem pociech siła —
Tak słodko wtedy w oczy mi patrzyła! —
Nie wiem doprawdy kędy się już schronię
Przed oczu twoich klęską, bom w obawie
Że ból niezmierny, którym wskroś się trawię,
Zwolna zniweczy serce w mojem łonie.
Chętniebym uciekł, ale w jakiejż stronie
Ze mną nie będziesz we śnie i na jawie?
Toż po piętnastu leciech, tak jak prawie
W dniu pierwszym było — tylko cień twój gonię!