Nadzieje, które drżąca dłoń upuszcza,
Snadź z szkła są dęte nie z diamentu kute,
Gdy myśl wraz z niemi w szczęty się rozpryska! —
Pieśń ta w związku jest z następną, Łączą się obie zakończeniem, podobnie jak poprzednio Canzony VIII-ma, IX-ta i X-ta.
O myśli wskroś mię niszcząca!
Chciej, mimo wszelkie męczarnie
W słowa się wcielić, W które byt mój włożę!
Niech tę, co dziś mię odtrąca,
Choć w części od nich ogarnie
Płomień, z którego szydzi w każdej porze; —
Wtedy i rzadziej też może,
Własne złorzecząc nadzieje,
Z okiem łez pełnem, po świecie
Błąkać się będę, gdy przecię
Ujrzę jak twardy serca lód topnieje
W tej, co trzymając mię zdala,
Wiecznie swym wzrokiem przepala!
Ponieważ niepodzielana
Miłość w tych słowach odbrzmiewa,
Tedy im twarde przebaczycie rymy.
(Wszak, gdy pór roku odmiana
Zdejmie szumiący liść z drzewa,
Czyż według tego sądzić je wśród zimy?)
Tak czego w nich nie dojrzymy,
To właśnie wielce się szczerze
W świątyni serca ukrywa;
Jeśli zaś skarga rzewliwa
W łzy lub w rozgłośne narzekanie wzbierze,
Pierwsze niech ulżą mej duszy, —
Drugie niech Laurę poruszy.
O błogie pieśni tych dziwy!
Któremi w uczuć mych wiośnie
Miłość głosiłem, jak swobodne ptaszę —
Czyliż wasz orszak pierzchliwy,
Który mi brzmiał tak radośnie,